Jak to było
...Gdy zechcę, świat cały spalę
I choć nie lubię się chwalić,...
Potrafię Wisłę podpalić...
Piękny poranek 16 Września roku pańskiego 2006.
Idealny na debiut w imprezie typu maraton MTB.
Prawie wszystko załatwione - zgłoszony i opłacony start.(dwa dni wcześniej przy pomocy wiadomo narzędzia
nr. jeden w 21 wieku czyli internetu).
Na miejscu meldujemy sie o..9.30..wielu ludzi , bikerów ale załatwienie formalności czyli potwierdzenie
startu i wypożyczenie specjalnego chipa zajęło ok 30 min.
Zaraz potem rozgrzewka...choć widze ze juz ustawiają sie zawodnicy na starcie..ale co przecie nie pojadę
prosto z łóżka na maraton .
Plan jest taki - przejechać dużą pętle ..i miejsce w 60 -tce..no po chwili zastanowienia ..w 100-tce.
Nie wiem czym są moje założenia bo nigdy nie widziałem tej imprezy ale mogę sobie
tylko wyobrazić 1000 startujących.
Rozgrzewam się i mimo tego że czułem sie źle jak zwykle nie potrafiąc określić czy to przez tremę ,
czy po prostu zły dzień na rozgrzewce czuje ze dziś "noga podaje".
Dobra 25 min do startu. Idę może jeszcze nie będzie tłumu...Niestety jest.Staje na końcu , ale jeszcze
ustawiają se za mną.Pięć minut do startu.
Spiker mówi cos ze ponad 800 zawodników i zawodniczek na starcie. Patrzę , stoję bliżej końca niż początku -
tak 550 może...na oko.
Potem odliczanie 10 ..9 ...8......1...0...start !!!!!.
Jadą ale my stoimy. Mija kilka chwil , wreszcie cos się ruszamy - 10 metrów i znów stop. Po chwili to
samo ...Ale jestem spokojny..Przecież będzie dużo czasu , żeby to nadrobić... To nie to co tracić
na wyścigu xc dla amatorów który trwa 1 h i odrobienie minuty straconej w błahy sposób
nieraz graniczy z cudem. Minęło juz ze 3 min od wyjazdu dzioba na trasę a ja dalej na starcie...
Znów 10 m do przodu..O juz blisko do drogi..Jeszcze moment i juz wpiąłem obie nogi w pedały a tu mała
kraksa przede mną - zczepiło się dwóch gości rowerami . To jeszcze parę chwil 10 sekund..i juz
w końcu jadę..jedziemy. Po chwili wpadamy w boczna drogę i juz pod górę. Nic nie da się zrobić nie ma miejsca...trzeba
jechać jak inni..W końcu luźny bok wyskakuje na trawę kilka pociągnięć pedałami i już zmieniam pozycje w peletonie o
10 metrów do przodu.
Trza szukać dziur myślę ' jak tylko jest wolna luka 70 cm miedzy zawodnikami jadę..
W pewnym momęcie patrzę a tu na asfalcie łańcuch - to kolarz przede mną ma pecha . On staje w miejscu a ja..
odbijam w krzaki nie tracąc równowagi i nie zatrzymując się..
Ciągle ścisk podjeżdżamy juz ze 4 km..ciągle szukam miejsca by
sie przeciskać do przodu...Pięknie się jedzie. Wyobrażam sobie , że jadę na jakimś turze w peletonie..hehe.
Wtem jakiś "gość" robi ostry zryw - jedzie bokiem po trawie (bo podjazd asfaltowy był w wiekszej częsci), wali ostro do przodu...Zgłupiałem ...ale daje za nim...
Jednak po chwili myślę - może on na średnia pętle jedzie ..odpuszczam...Ale tym małym zrywem
nadgoniłem parę pozycji znów..Jest juz nieco lepiej podkręcam wymijam bokami i po
paru minutach jest uciekinier za którym probowałem jechać.
Podjeżdżamy już dość długo...no niezły ten podjeździk. W końcu zjazd .
Idzie nieźle nadrabiam . I znów w górę..o znam te tereny tu jeżdżę czasem treningi..
Łapie piękny rytm ( jak na mnie ). Jestem skupiony , idzie dobrze ciągle mijam , mijam , mijam. Juz więcej
luzu . Wpadamy na Kubankę i na Stecówkę - znam to dobrze. Jadę jak najmądrzej potrafię..Bufet...
kubek Powerade'a w biegu..nie zatrzymuje się ..Potem w las - jakieś leśne drogi to w górę to w dół , nieraz naprawdę
trudne , i ciasno - tu nie mogę złapać rytmu , bo ciągle nie ma miejsca żeby wyminąć..Ale
czuje sie ok! Ciągle skupiony ...
Po leśnej przeprawie wypadamy na asfalt-ażur ostro w dół. Tu chwila zawahania czy oby dobrze jadę
Oglądam sie za mną 50 m kilku tez widze , ze zgłupieli nieco ...
Pewno z 50 na budziku z górki jest znak dobrze ..oglądam sie i
wołam tędy dobrze - puszczam hamulce - asfalt stromo w dół..no i zaraz znów w górę na Koczy Zamek .
Znam to i wiem co mnie czeka , znowu poprawiam swoja pozycję ale podjazd wymaga sporego zaangażowania sił...Koniaków skręcamy w bok i na Ochodzite . Tego nie znam..Ale ostry ten wjazd..daje na młynek...przecie do mety z 70 km pewno będzie..Łapie równe tempo..aależ goraco sie zrobiło.. no ale nawet dość gładko poszło. Czuje , że musze sie napić . Wtem słyszę 'chcesz coś'..aaaa to kolega "tofik" - to sie zdziwiłem .
Myślałem że mnie nie zobaczy na trasie w tym tłumie..Mowie pić .( w bidonach mam pusto a
na bufecie sie zagapiłem..a do następnego ze 20 km) .Niestety nie ma picia ale jest banan - No to
banana proszę..Jesteś gdzieś 65 - pierwszy ma dużą przewagę..Szybko kalkuluję 25-35 skręci na dużą pętle więc
jestem juz koło 30-ego nadrobiłem z 500 pozycji. Co tu myśleć , mówię - "dobre jest".
Widzę ze mam 2 przed sobą..70 metrów na stromym - będzie ze 30 sek.
Koniec podjazdu. Z górki - dość trudna wąska techniczna ścieżka. Szarża , doskakuje do tej dwojki i mam 7 może 9 w zasięgu wzroku.Droga się poszerza można puścić hamulce. Chłopaki przede mną tez to wiedzą ; jadę za nimi ale nie widze niczego ,
oprócz koła roweru tego kolarza z przodu . Ale speed.... "mam w gaciach" jak sie wyłoży któryś to
polecę jak z procy..nic nie widze...Kur...a alem dowalił.. w kamień ..ale może nie przebiłem ... kur..a ajednak ! Flak !!!..Wyklinam w duchu na czym świat stoi. Ale mam dętkę zjeżdżam na
bok biorę się za zmianę..Jakiś maluszek podlatuje - pomóż ?? - Tak podaj pompkę.
Kurde ale mam oponę kewlarową , nie umie se poradzić...grzebie sie jak jakiś co pierwszy raz koło zmienia .I jeszcze te nerwy - widze kątem oka jak smiga jeden za drugim.. Jacyś panowie widza to , że kiepsko sobie radze - przylatują...
Ale w 5 dalej nam nie idzie. Uważajcie panowie żeby dętki nie "przyszczypić" -
Wiemy wiemy my dętki se sami naprawiamy !!...No ale w końcu założyliśmy.
Pompuje juz prawie...Nie nie - pompuj jeszcze mówi jeden za mało..jeszcze z 10 razy i dobre.
Zakładam koło biorę łyżkę dętkę olewam. Dziękuje za pomoc i na pedały...
Słyszę tylko za sobą - Powodzenia !!!.
Teraz juz nie jest jak było koniec koncentracji jestem rozbity
Jadę jak opętany bo straciłem to teraz musze nadrobić . Jest z górki juz dopadam grupkę mijam
gonie następnych...Je... kur..a niech.... znów kapeć - może ze 2 km przejechałem..zeskakuje z rowera i
bieg...Ale co ja robie myślę przecie pewno ze 25-30 km do mety..to koniec po wyścigu nie mam juz dętki..
Idę zrezygnowany mijają mnie jeden za drugim...Idę w końcu domy - wchodzę - nie macie dętki
sprzedać? (bo miałem 20 zł ze sobą)- nie nie mamy .A sklep tu jest gdzieś?? - nie ma..
Myślę co robić..wracał sie nie będę - Idę trasą - przejdę pieszo ...
Będę ostatni z 2 h stratą na małej pętli..trudno.A może dojdę tam ale nie wejdę na metę bo
to wstyd będzie jak ktoś zobaczy wyniki ze na 3 godzinach stracił 2 a tyle trenuje..
Ale co tam......wejdę .
Sytuacje oceniam jako beznadziejną. Pytam co kawałek o dętki - nici z tego.Probuje jechać gdzie
lepsza droga.tak przemierzyłem z 8 km ; aż
chyba sam Pan Bóg się ulitował i zesłał mi dobrego człowieka - jedzie zawodnik - co gumę masz??
Chcesz dętkę?? - No jakbyś mógł..Nie zatrzymując sie odrywa dętkę spod mostka i
rzuca na bok - Masz !!! - DZIĘKI !!!!!!!!.
Biorę sie za zmianę - teraz też jakiś chłopczyk chce pomagać.Nie spieszę się juz tak jak przy tej
pierwszej bo to juz wg mnie po zawodach. Ale gładko poszło bez "cyrków" jak przedtem i chyba nawet duzo szybciej. Napompowane , trzyma . Daje młodemu starą detkę - ładnie dziekuje za pomoc ;) i na rower ! .
Jadę kawałek ...o bufet no to ładuje picie i dalej...Ale juz bez szaleństw..cos zrezygnowany jestem..I
teraz co zrobić - na dużą pętle bez zapasowej dętki..a jak znów przebije...
jak wrócę jak będę 30 km od mety...
Jest i tak nieźle znów nadrabiam pozycje.. Ależ strome te podjazdy...
Wpadamy na asfalt dochodzę do trójki . Rozmowę słyszę - jaki czas..?? Dwie godziny czterdzieści -
limit na druga pętle trzy i pół - zdążymy ??...Tego to ja nie wiem sobie pomyślałem..
trza jechać..Dobrze idzie ale to juz nie to..wpadam na druga
rundę godzina około 14 08 i równe 3 h jazdy....tak sie ciągle zastanawiam jak to mozliwe ...hehehe .
Wjeżdżam przez bramę "chip złapał" pytam - który jestem ? Czterdziesty piąty mówi gość .
Brama magiczna jakby..zaraz za nią redukcja predkości . Więc jednak nastawienie psychiczne to nie bajki !!
Jadę pętle koncentrując się nie na czasie a na tym żeby gumy nie złapać , zjazdy z głową bez szaleństw..bardzo wolno rzekłbym.
Gdzieś w głębi ciągle obawiam sie tej gumy...żeby tylko nie przebić..
Ale idzie jakoś , pogodziłem sie z losem już. Cała druga pętla bez jakiś emocji taki przejazd
po prostu...W stosunku do pierwszego jest bardzo słaby - ze 20 procent wolniej jade . Nic się nie dzieje ..no może poza tym psem , co mi pod rower prawie że wpadł na zjeździe . Osiemdziesiat procent trasy przejeżdżam samotnie .Gdzieś w głebi duszy walcze , ale juz sam nie wiem o co...chyba o to żeby ukonczyc bo to juz jest spory sukces - wydaje mi sie.
Wjeżdżam na metę ...kolega no i jak...mowię spoko..zawsze się tak mówi chyba ;).
Będziesz 20 któryś - ja mówie chyba nie może 30 któryś..
A wiesz ile straciłeś? ...No mysle ze tak z 2 h...e nie z godzine.
...No to kamień mi spadł z serca..
Koniec koncow byłem 30 ty :) .
Mam nadzieję , ze w nastepnym roku nie zabraknie kondycji , szczescia , motywacji..i wogole wiary w to co robię i ze w koncu zrobie cos tak , ze bede z tego całkowicie zadowolony . Moze przy okazji uda się dostarczyć komus odrobine radosci.....Sie zobaczy...!
Tego samego życzę innym !
Pozdrawiam !
baran
To ci heca! -Rzekła świeca.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!DZIĘKUJE KOLEDZE KTÓRY RZUCIŁ TĄ DĘTKĘ !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
|